Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Ludzie Mama w Kolumbii Życie w Kolumbii

Polka jako turystka w Polsce, cz. I

Co robi Polka w Polsce, a maju, po wielu latach, spędzonych w Kolumbii?

Cóż, czasami zachowuję się jak turystka w Polsce i zanotowuję wszystko to, co jest nowe i ciekawe.

W Kolumbii nigdy nie ma pór roku, a różnice między miesiącami, zamiast śniegu, wiosny, czy czerwonych liści na drzewach, wyznacza pora deszczowa i pora sucha. W Kolumbii przez cały rok jest zielono, wszystko wciąż kwitnie i dzień trwa zawsze punktualnie od 6 rano do 6 wieczorem. Wydarzenia pamiętamy albo numerami lat, w których się zadziały, albo… kombinujemy, żeby sobie je przypomnieć, bo przecież trudno skojarzyć, czy zdarzyły się w kwietniu, czy też w październiku…

W Kolumbii, wysoko w górach, panuje zawsze wieczny, polski wrzesień, a na nizinach – upał. Czasem tylko pada więcej lub mniej. I już. (tu video na ten temat)

Ta i wiele innych okoliczności sprawiają, że po wielu latach mieszkania w Kolumbii, zacierają się polskie nawyki i Polka w Polsce czuje się jak turystka.

Tutaj lista kilku niespodzianek, napotkanych przez Polkę w maju w polskich realiach:
Długie dni

Przede wszystkim, często sprawdzam godzinę. Gdy wydaje mi się, że dopiero dochodzi 17:00, wskazówki na zegarku pokazują już 21:00. Niedowierzam własnym oczom, że dzień może trwać aż tak długo. A będzie go w najbliższych tygodniach i jeszcze więcej! Przeciągnięty dzień jest absolutnie wspaniały, jednak potrafi rozregulować rytm rodzica z dzieckiem. W Bogocie codziennie o 19:00 dawno już panują egipskie ciemności i zaczynamy kręcić się w kierunku łóżka. A jak tutaj wytłumaczyć Milusiowi – trzylatkowi, że czas iść spać, gdy słońce w najlepsze świeci na niebie, skoro na codzień przecież mu tłumaczę, że spać chodzimy wtedy, kiedy zapada mrok?

Ubrania na cebulkę

Po drugie, z przyzwyczajenia wychodzę z domu, dzierżąc w ręku parasol lub mając w podorędziu kurtkę. Tak na wypadek deszczu lub nagłego ochłodzenia. W Bogocie mawia się, że cztery pory roku mogą wystąpić w ciągu jednego dnia, a niebieskie niebo o poranku wcale nie gwarantuje pogodnego popołudnia. W każdej chwili może przecież nadciągnąć burzowa chmura rzędu nimbostratus i zafundować w całym mieście srogą ulewę. Albo gradobicie. Najwygodniej jest ubierać się więc na cebulkę, bo w cieniu jest zawsze chłodno, a w słońcu –  gorąco. W Bogocie przez cały rok chodzimy w kozakach, a w zanadrzu mamy do dyspozycji jesienną kurtkę i – parasol. Po prostu.

W Polsce, w porównaniu z kolumbijskimi ulewami (które zamieniają chodniki w wartkie potoki), deszcze to najwyżej drobne kapuśniaczki. Pada bardzo mało, a pochmurne przedpołudnie raczej przesądza o tym, że cały dzień będzie deszczowy. Nie trzeba więc myśleć za wiele o ilości ubrań. Wystarczy rano otworzyć okno i wiedzieć, jaka będzie pogoda. Jako turystka w Polsce, wielowarstwowo ubranego Milusia, według opinii jego przedszkola, po prostu przegrzewam…

Uliczne znajomości

Ze zdziwieniem zauważam, że zagadują mnie nieznani ludzie na ulicy. Lub chętnie wchodzą w kontakt. Dzieje się to głównie wtedy, gdy idę z Milusiem ulicą lub gdy jesteśmy w okolicach parków lub placów zabaw. To tak, jakby dziecko otwierało nowe możliwości komunikacji, mało przecież widoczne w Polsce na codzień. Starsi panowie pytają o wiek synka, panie wymieniają się ze mną wychowawczymi radami, ktoś częstuje nas gumisiami. Ktoś po prostu pozdrawia, a jeszcze ktoś uśmiecha się do nas dobrotliwie, gdy słyszy świergającego po polsku malucha. Nie jestem przyzwyczajona do przypadkowego kontaktu w mieście. W wielkiej Bogocie jest on zminimalizowany głównie ze względów bezpieczeństwa. (Tutaj więcej o Kolumbii z małym dzieckiem). W Polsce – mówi się, że kulturowo mijamy się na ulicach bez emocji. A tutaj proszę – miła niespodzianka i zupełne odstępstwo od przyjętej opinii.

przejezdne ulice

Poza tym, codziennie zadaję sobie pytanie, ile czasu zajmie mi dojazd z punktu A do punktu B. Zaniepokojona, rozmyślam, czy w ciągu godziny ma pewno zajedziemy z jednego końca Poznania na drugi? Jak na Kolumbię to prawdziwy cud, ponieważ najktrótszy odcinek może oznaczać długi korek uliczny. Na terenie Polski natomiast, najczęstszą odpowiedzią, jaką dostaję na moje pytanie, to: „Dziewczyno, w godzinę to ty w obie strony zdążysz obrócić”…

przyjazne MIASTA

W Poznaniu, który aktualnie ma nieco ponad 500 tysięcy mieszkańców, to na polskie warunki całkiem niezła metropolia. No cóż, Polska nie jest scentralizowanym krajem, gdzie cywilizacja rozwija się w obrębie zaledwie kilku miast. Jest za to usiana miasteczkami i wioskami. W Kolumbii jest zgoła odwrotnie, ponieważ na terenie ponad trzy razy większym od Polski mamy zaledwie pięć miast, które skupiają większość ludności kraju. Wszystkie z nich liczą powyżej miliona mieszkańców. Bogota ma ich oficjalnie siedem. Średniej wielkości, kolumbijskie miasteczko Ibagué – jest tylko trochę mniejsze od Wrocławia.

Polacy skarżą się może na tłok, ruch uliczny i na spaliny, ale ja mam porównanie z pękającą w szwach Bogotą. Przy niej Poznań wydaje mi się maleńki, kompaktowy, spokojny, a wszędzie jest bardzo blisko.

Ot, punkt widzenia i ciekawostki z polskich ulic dla jeszcze nieopierzonej krajanki, która na codzień za oknem ogląda Andy.

Ahoj przygodo!

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Kolumbia dla turystów Mama w Kolumbii Życie w Kolumbii

Jak z dwulatkiem lecieć przez ocean?

 

Dziś opowiem Wam o tym, jak można podróżować lotem transatlantyckim z Polski do Bogoty z dwulatkiem. Rzecz niby normalna, a jednak  zasługuje na chwilę uwagi.

Każdy, kto leciał kiedyś z dzieckiem na długodystansowych trasach – i przeżył, wie, o czym mowa. A ten, co leciał z dzieckiem na takim dystansie w pandemii, wie o tym jeszcze lepiej.

W covidowej sytuacji w 2020 i 2021 roku, w sferze podróżniczej, możliwe jest absolutnie wszystko. Może się okazać, że mamy przesunięty lot albo termin podróży, że lecimy inną trasą, gdy wypadnie planowane połączenie, można nawet ugrząść na dłużej na którymś lotnisku i czekać na na następny samolot śpiąc na romantycznych, blaszanych ławeczkach. Nie ma z tym większego problemu, gdy jesteśmy sami, młodzi i silni, natomiast problem zaczyna się wtedy, gdy linia lotnicza zmienia nam plany podróży z… dwulatkiem.

Jak dobrze wiedzą wszyscy posiadacze dwuletnich pociech, w tym wieku każda mrówka i każda śrubka jest ósmym cudem świata, a usiedzieć w miejscu na czterech literach udaje się tylko i wyłącznie przed hipnotyzującym ekranem TV (sprawdziłam…). W każdym innym przypadku, potrzeba naprawdę sporej sprawności motorycznej, aby nadążyć za lawirującym między podróżnymi na korytarzach lotniska dzieckiem, samemu taszcząc pełną cudów torbę podręczną i pchając wózek, w którym dziecko za żadne skarby świata nie chce jechać. 

Podczas podróży, zadbać trzeba nie tylko o bezpieczeństwo malucha na lotniskach, aby przypadkiem nie przelazł pod jakąś taśmą i nie władował się na inny lot, ale również o szereg atrakcji podczas wyprawy oraz o żołądek, ponieważ samolotowe jedzenie w klasie ekonomicznej, nie czarujmy się, nie różni się wiele od słynnej strawy szpitalnej. 

O ile droga z dzieckiem bezpośrednim połączeniem z Kolumbii do Europy to bułka z masłem, to schody zaczynają się w drodze powrotnej, gdy lecimy np. z Warszawy do Bogoty: loty na Stary Kontynent odbywają się bowiem w znakomitej większości w nocy i wszyscy pasażerowie, w tym dzieciaki, zmęczeni minionym dniem, błogo zasypiają w zaciemnionej kabinie samolotu.

 Natomiast lot z powrotem do Bogoty zwykle jest dzienny, a dzienne loty mają to do tego, że wszyscy, łącznie z dziećmi, mają pełną energię w zapasie i drzemkę to sobie owszem, mogą uciąć, ale spać przez 10 godzin na pewno nie będą. 

Nasza podróż z Warszawy zaczęła razem z pianiem koguta, czyli o 4 rano, aby wylądować we Frankfurcie jeszcze przed świtem i mieć do dyspozycji, bagatela, całe 5 godzin oczekiwania na lotnisku na lot łączący do Bogoty. O ile czas na lotnisku jest dla Rodzica całkiem łaskawy, ponieważ wartko płynie, gdy ścigamy się po korytarzach, spacerujemy po obiciach siedzeń w poczekalni, oglądamy gazetki, jemy coś w którejś z restauracji lub zwisamy głową w dół z krzeseł, o tyle w samolocie – czas nagle bezlitośnie staje w miejscu.

Nic nie pomaga drzemka dziecka, trwająca ok. trzy godziny. Zegarek, odmierzający pozostały czas podróży na ekranie, nieubłaganie pokazuje, że przed nami jeszcze 7 godzin i 50 minut lotu. A gdy wydaje się, że upłynął już rok świetnly, zegar wskazuje 7 godzin i 35 minut. Każdy Rodzic, który był tej sytuacji wie, jaka panika go ogarnia, gdy ma przed sobą całą dniówkę w zamkniętej puszce samolotu oraz dziecko obok, które właśnie zaczyna przebudzać się ze snu. 

Bywa, że zaczyna się modlić, aby ten jeden, jedyny raz w życiu czas płynął szybciej niż zwykle. I w większości, zakasuje rękawy i rozpoczyna samolotową gimnastykę. Wstaje i ściąga więc z luku bagażowego torbę podręczną i wykłada książeczkę do czytania. Pięć minut później, chowa książeczkę i wyciąga karty. Za chwilę, chowa karty i wyciąga układankę, potem pluszaka, kolorowankę, a później autko. A gdy lista możliwych atrakcji się kurczy, zegar bezlitośnie pokazuje, że przed nami zostało 5 godzin i 55 minut podróży.

Bogu dzięki, jeśli Rodzic zapobiegliwie upchnął w plecaku podręcznym wszystkie wyżej wspomniane ciekawostki. Nie wyobrażam sobie bowiem nie mieć wielu układanek i przez 11 godzin lotu polegać jedynie na małym ekraniku telewizora z bajkami. 

Niestety, nawet jednak cała gama atrakcji nie jest w stanie zatrzymać malca w pozycji siedzącej w fotelu, jeśli, tak jak w naszym przypadku, po prostu nie został stworzony do spokojnego kontemplowania widoczków za oknem. 

Podczas całego lotu, w toalecie byliśmy więc około trzydziestu razy, w kuchni na tyłach, mniej więcej pięćdziesiąt razy, a okrążeń dookoła całej samolotowej kabiny zrobiliśmy chyba z kilkaset. Inni podróżni z politowaniem patrzyli na mnie, gdy po raz kolejny mijałam ich fotel i z rezygnacją podążałam za Milusiem, pchającym na podłodze swoją ulubioną, żółtą taksówkę. 

Chyba przy trzysetnej rundzie po samolocie, rosły steward zbliżył się do mnie, spojrzał głęboko w oczy i śmiertelnie poważnie zapytał: „Czy mogę nalać pani lampkę wina?” 

Wypiłam dwie lampki, Miluś dostał czapkę pilota Lufthansy, pasażerka z fotela z przodu gratulowała mi cierpliwości i wytrzymałości, wszystkie walizki z polskimi dobrami przyleciały bez przygód, mąż Miguel odebrał nas z fanfarami z lotniska i chyba bez przeszkód dotarliśmy do naszego domu w Bogocie. Ale tego już nie pamiętam; wiem tylko, że spałam przez następne dwa dni.

Bo do przygód w podróży należy również dodać, że aktualnie w Kolumbii, przy wjeździe, wciąż jeszcze należy mieć negatywny wynik na wirusa covid 19 i że dotyczy to absolutnie wszystkich, w tym dzieci w każdym wieku…

oraz aspekt jet lagu, ktory szczególnie objawia się tym, że dziecko po przylocie do Bogoty budzi się o 3 w nocy i domaga zabawy, ponieważ według jego zegara wewnętrznego mamy już 10 rano i grzechem jest marnować czas na spanie. 

Razem z Milusiem, życzymy Wam wszystkim wesołych podróży! 

 

Kategorie
Blog o Kolumbii Życie w Kolumbii

Wywiad: Ola Andrzejewska: Osobiście jestem w pełni zgrana z Kolumbią, ale tęsknię za polskim chaosem

Kategorie
Blog o Kolumbii Życie w Kolumbii

Wywiad: POLKA W KOLUMBII, CZYLI JAK SIĘ ŻYJE W KRAJU TYSIĄCA KOLORÓW

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Kolumbia dla turystów Mama w Kolumbii Życie w Kolumbii

Kolumbia z małym dzieckiem. Na co warto zwrócić uwagę?

Kochani Rodzice, i kochani Podróżnicy. To jest wpis o tym, co sprawdza się z małym dzieckiem w Kolumbii. Słyszę, że coraz więcej Rodziców widzi w Kolumbii dobre miejsce na wakacje z przychówkiem i – że coraz więcej Rodzin jest gotowych na podróż po Andach i dwóch wybrzeżach.

Ponieważ sama jestem Mamą i funkcjonuję tutaj na codzień, napiszę Wam, na co warto zwracać uwagę.

A ze względu na to, że sama czasem się dziwię, jak ja sobie radzę z małym dzieckiem w ośmiomilionowej Bogocie, może być to inspiracja dla innych pasjonatów przygód. 🙂

Przede wszystkim, do odważnych świat należy i tej odwagi na pewno nie powinno zabraknąć w Kolumbii.

Otóż, nie nastawiajmy się na infrastrukturę w pełni przystosowaną do małych dzieci. A już na pewno nie na taką, do której jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. W Kolumbii bowiem improwizacja nie zdarza się – nie tylko w teatrze.

 

Hotele, lotniska, autobusy są wprawdzie coraz wygodniejsze i coraz bardziej nastawione na zagranicznych turystów, jednak nie dzieje się to tak szybko, jak tego potrzeba.

Kolumbia uwielbia dzieci i rzeczywiście wszyscy się dziećmi zachwycają i wszyscy pragną je mieć. Mimo to, przygotowanie do małych dzieci jest dość niewielkie i większość zależy od Rodziców – ich kreatywności i odpowiedzialności. Tutaj nie myśli się za Rodziców i nie wybiega przed szereg z uregulowanymi, tak jak u nas, zasadami, które wręcz zwalniają z myślenia. Tutaj każdy rodzic odkrywa świat na nowo, a w tym świecie głowa na karku i pomysłowość i liczą się nade wszystko.

W publicznych łazienkach nadal nie wszędzie są przewijaki dla dzieci, a jeśli już, to na pewno nie w męskich toaletach. Świadomość, że mężczyźni też mogą przewijać dzieci, wciąż jest jeszcze odległa i Tata Milusia przewija go w… samochodzie, bo przecież do damskiej ubikacji go nie wpuszczą.

Nie wszystkie restauracje mają siedzonka dla dzieci, a choć wiele je owszem, ma, to krzesełka nie są zbyt wygodne. Albo są zbyt głębokie, albo nie mają tacki z przodu, tak więc jedzenie dla Malucha jest wielce utrudnione.

Miejskie parki często nadal nie mają wydzielonych placów zabaw dla dzieci, przez co maluchy mają do czynienia z psami, a co za tym idzie, z psimi pozostałościami. Pomimo tego, że w Bogocie raczej się sprząta po czworonogach, nie zawsze robi się dokładnie, albo też pieski nie zawsze dobrze trawią; faktem jest, że psie prezenty ścielą się dość gęsto. Dopiero jako mama zwróciłam na to uwagę, wcześniej byłam szczęśliwa, że niewielkie, bogotańskie parki są tak przyjazne zwierzętom.

Nie ma jednoznacznego nakazu posiadania fotelika samochodowego dla dzieci. Przyjezdnych z Europy i USA skandalizuje fakt, że dzieci są na rękach rodziców w samochodzie, albo gdy nie mają atestowanego fotelika dla dzieci w aucie. Tutaj faktycznie policja nie zwraca na to większej uwagi i bezpieczeństwo pozostawione jest raczej rodzicom i ich poczuciu odpowiedzialności.

Juz wiemy, że Kolumbia to wielość klimatów, góry i doliny, dzika przyroda i mili ludzie.


Co się więc sprawdza podczas podróży po Kolumbii z dzieckiem?

  1. Nosidełko. Zdecydowanie nasz najlepszy zakup. Przeczuwałam, że w Bogocie będzie mi wygodniej nosić Milusia w nosidełku i rzeczywiście dla mnie sprawdza się ono najlepiej. Póki dziecko jest jeszcze małe, nosidełko jest wręcz nie do przecenienia. Nie trzeba zabierać i składać & rozkładać wózków czy spacerówek, pchać ich przed sobą, manewrować i uważać na dziury. W Kolumbii pamiętanie o wielu rzeczach i dekoncentracja z tym związana, nazywa się „encarte”. Takiego właśnie „encarte” nosidełko pozwala mi najlepiej uniknąć. 
  2. Jeśli ktoś nie lubi nosidełka i preferuje wiązania – to analogicznie sprawdzi się chusta.
  3. Ubranka na cebulkę. Sczególnie w Bogocie i innych górskich miastach. W Andach mówi się, że w ciągu dnia pogoda może zaskoczyć nas czterema porami roku. Podróż przez Kolumbię to często przeprawa przez zakładanie cieplejszych ubrań i zdejmowanie ich, ponieważ temperatura zmienia się wraz z każdym metrem wysokości w górach. Trzeba spakować więc ubrania na upalne lato i na poważną jesień. A dzieciakom – najlepiej spakować bezrękawniki i dodatkowy szalik i czapkę. (Uwaga, czapki – kominiarki są jednym ze standardowych elementów garderoby bogotańskich dzieci. Chodzi o to, aby nie wdychały zimnego powietrza.)
  4. Szybkoschnące ubrania. Zwłaszcza, gdy jedziemy w bardziej deszczowe, tropikalne regionach Kolumbii, gdzie wilgotność sięga 100% i włosy, zmoczone w środę, w piątek jeszcze są mokre (Sprawdziłam!)
  5. Towarzystwo minimum jeszcze jednej osoby dorosłej, dla: bezpieczeństwa,  dla niezwariowania, dla pomocy i… dla potrzymania, gdy podłoże niekoniecznie sprzyja, aby maluch sam sobie biegał.
  6. Dla miłośników tropikalnych stref, konieczny jest repelent, najlepiej najbardziej natralny z możliwych oraz moskitiera. W Kolumbii nie ma malarii, rzadko też słyszy się o żółtej febrze, za to słychać o infekcyjnej chorobie od ukąszenia komarów – dendze. 
  7. Spokój. Jeśli kojarzycie Kolumbię z koncepcją cierpliwości i błogosławionego stanu „zen” w sytuacjach, gdzie przeciętny Polak dawno poszedłby w powietrze, to macie rację. Ten właśnie poziom spokoju z dzieckiem w Kolumbii jest zawsze najbardziej potrzebny:
  • Dwudniowy korek na autostradzie, bo w porze deszczowej obsunęła się ziemia? Trzeba przeczekać. 
  • W hotelu wysiadł prąd? Spokojnie, punktualnie o 6 rano zawsze i tak robi się jasno. 
  • Na Karaibach nie ma molo, więc ktoś próbuje pomóc nam wsiąść do tańczącej na wysokich falach motorówki? Trzeba po prostu przeżegnać się i… iść na żywioł.
 

Natomiast – na co w podróży po Kolumbii z dziećmi należy mieć na uwadze?:

  1. Wózek dla dzieci. Często zbędny. Gdy oglądam na video i filmach perfekcyjnie wyłożone chodniki w europejskich miastach lub widzę w USA mamy lub tatusiów na rolkach, pchających sportowe wózki z dziećmi, zaraz myślę, jak by to wyglądało w kolumbijskich realiach.

Kratery na bogotańskich drogach często mają głębokość kilku centymetrów, a idealnie ułożona kostka brukowa to zupełna utopia. Nawet, jeśli w bogatszych dzielnicach znajdą się takie równiutkie odcinki, to zawsze są to odcinki, po których trzeba uważać na pułapki, jak dziury w chodnikach, uskoki lub krawężniki, przy których trzeba kogoś poprosić o pomoc.  

Ponieważ zawsze chodziłam szybko i, po europejsku, lubię robić rzeczy w miarę efektywnie, wózek zdecydowanie mnie opóźnia.

Kolumbijska ciocia Milusia wiozła go kiedyś wózkiem przez bogotańskie ulice i odcinek, który pieszo zwykle pokonuje w 10 minut, zajął jej ponad pół godziny. Wdrapywanie się przodem / tyłem na krawężniki, omijanie przeszkód i slalom między dziurami odbyła z namaszczeniem i zakończyła sukcesem, ale później opadła ma krzesło spocona jak mysz.  

Osobisty małżonek Miguel sam długo wzbraniał się przed kupnem wózka, ponieważ cały czas ma w pamięci, jak jako dziecko wiózł swoich braci bliźniaków, jak potknął się kółkiem o jakąś wielką dziurę i jak bracia wywrócili koziołka i wylądowali do góry nogami. Choć wszyscy przeżyli bez urazów, trauma została, a nasz wózek… częściej służy jako mebel do drzemki Milusia, niż jako pojazd na spacery.  

2. Fotelik samochodowy.  Choć w Bogocie większość montuje foteliki, nie jest to oczywistością. W tym miejscu podziwiam wszystkich, kto fotelika nie używa, ponieważ jazda po kolumbijskich miastach wymaga umiejętności Formuły 1.

Fotelików na pewno nie znajdziemy w taksówkach, krążących po mieście. Na to warto się przygotować.

3. W nie wszystkich hotelach są w standardzie łóżeczka dla dzieci, dlatego rodzice często sypiają w łóżkach z Rodzicami.

4. Jedzenie. Podróżując z niemowlakami, najwygodniejsze jest… karmienie piersią. Poza miastem często nie ma gdzie podgrzać wody, wyparzyć butelek.

Dostępne odżywki, słoiczki, kaszki dla dzieci istnieją, ale wrażliwi na zawartość cukru rodzice nieraz się porządnie wystraszyć.

Za to – choć dla starszych dzieci dostępne gotowe gerberki, w Kolumbii okazują się one zupełnie zbędne. Kolumbijskie jedzenie jest bardzo łagodne w smaku, a jedyną przyprawą, której nadużywają, to kolendra. Choć Kolumbia jest mięsożernym krajem, bogactwo warzyw i owoców pozwoli przeżyć też każdej wege – rodzinie.

Nieocenione w Kolumbii są owoce, dostępne przez cały rok w całej palecie barw, smaków i zapachów. I każdy podróżnik, mały i duży, zawsze będzie miał ich niedosyt.

5. Autobusy miejskie mają zwykłe bardzo wysokie podwozie, a potem należy przejśc przez obrotowy licznik pasażerów, dlatego wksakiwanie do nich, nie daj Boże z wózkiem, to cyrkowa akrobacja. 

To samo się tyczy, gdy wsiadamy w miastach do autobusów szybkiego ruchu (w Bogocie – Transmilenio), w godzinach szczytu. 

Kolumbia to kraj potencjału i jedna wielka przygoda. Jeśli nie gustujemy w 5 gwiazdkowych resortach i chcemy poznać ten kraj od środka, na przygodę właśnie trzeba się nastawić. Z dziećmi – podwójną!

Życzę Wam przyjemności i szerokiej drogi,

Ola

Specjalne podziękowania za wymianę pomysłów i opinii dla dwóch polsko – kolumbijskich mam:

Edyta Marzec

Małgorzata Szyk 

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Mama w Kolumbii Życie w Kolumbii

Dwujęzyczność, czyli pierwsze doświadczenia polsko kolumbijskiej rodziny

Nadszedł czas, kiedy w naszej, polsko – kolumbijskiej rodzinie pojawił się aspekt dwujęzyczności. Miluś niebawem skończy półtora roku i zabiera się porządnie za mówienie. 

Języka polskiego Miluś słucha z moich ust, od polskich dziadków, z polskich nagrań, od znajomych Polaków, a hiszpańskiego, od kolumbijskiej rodziny i przyjaciół. Na razie, języka polskiego słucha częściej, bo po prostu ze mną przebywa więcej i siłą rzeczy więcej się ode mnie uczy.

Miluś, poza uniwersalnym słowem „mama”, które aktualnie oznacza mamę, pić, daj, ratunku, mówi proste do wypowiedzenia zdanie „nie ma”. 

Nie odważa się jeszcze wymówić żadnej szemrzącej głoski, choć widać, że się do nich przymierza, prychając, parskając i plując naookoło.

Reaguje na wiele poleceń typu „chodź”, „proszę”, „daj”, „dziękuję”, na przedmioty, na „kot”, „pies” i całą gamę innych zwierząt, które poznaje ze mną po polsku.

Milusiowa komunikacja jest dla mojego kolumbijskiego małżonka nielada wyzwaniem, ponieważ przebywa w otoczeniu, w którym wciąż się szeleści, szemra i trzeszczy ustami. Jest przy tym niepocieszony, ponieważ z tego szeleszczenia niewiele rzeczy wydaje mu się znajomych.

Miguel mówi, że język polski jest najbardziej demotywującym językiem na świecie. Im dalej w las, tym więcej wyjątków i milion określeń na wszystko: począwszy od własnego imienia, odmienianego przez przypadki („Ja to mam przegwizdane. We wtorek w południe nazywasz mnie Miguela, w czwartek o osiemnastej – Miguelu, a przy pełni księżyca będę pewnie Miguele”), na jechać, pojechać, dojechać, odjechać skończywszy.

Choć święcie wierzę, że uda mi się nauczyć Milusia nie tylko mówienia po polsku, ale też i pisania, już widzę ciemne chmury na horyzoncie, że będzie to trudny orzech do zgryzienia. 

Bo Miguel przecież ma słuszność – nasz język to język dla pasjonatów i Kolumbijczyk na ogół nie posiada ochoty zagłębiać się w meandry polskiej ortografii. Bo i po co, skoro rozróżniamy dwa „rz” i dwa „u” w pisowni, a fonetycznie absolutnie się one niczym od siebie nie różnią. I chyba tylko tradycja utrzymuje jeszcze ich istnienie.

 _____

Mimo wszystko, Miguel cierpliwie powtarza słowa po polsku, nawet gdy są one niewypowiedzialne dla przeciętnego użytkownika strun głosowych. 

Wciąż nie dowierza, że mogą istnieć takie dwa słowa, jak: „cieszę się” i „czeszę się”, które przecież „brzmią dokładnie tak samo”.

Załamuje ręce, gdy codziennie słyszy istny łamacz języka: „szczoteczka do zębów”.

Nie może się wydziwić, że „Prosię, jedz”, ma inne znaczenie niż „Proszę, jedz”. „Przecież tu nie słychać żadnej różnicy” – syczy przez zęby Miguel. I ma świętą rację. 

Ale ponieważ uważa: „ucz dziecko polskiego. Jak go opanuje, to żaden inny język nie będzie mu straszny”, to naszym dwujęzycznym domu króluje szelest znad Wisły.

A ponieważ Miluś najlepiej go rozumie, to również miguelowa rodzina notuje fonetycznie po polsku, aby się z nim dogadać. I czasem słyszę, jak ciotka powtarza pod nosem: „uwaga”, „chodź”, „spać”…

W domu natomiast, w którym nie pozostaje nic innego, jak samemu też polski załapać, wytwarza się nasz unikalny, trzyosobowy kod językowy, w którym powtarzają się bardzo istotne słowa: „ptaszek”, „pomidorek”, „daj”, „skarpetki”, 

a czasem z drugiego końca mieszkania słyszę desperackie pytanie: „Jak ja mam mu powiedzieć, żeby mi podał książeczkę??”

Ciąg dalszy sytuacji nastąpi, na razie Miguel tylko się krzywi, gdy tłumaczę Milusiowi na polski, co tata właśnie do niego powiedział po hiszpańsku.

I czasem słyszę miguelowe westchnięcia: „Mój Boże, do czego to doszło. Z własnym synem nie mogę się porozumieć!” 🙂

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Ludzie Życie w Kolumbii

Polki w Kolumbii

Jest nas tutaj niewiele. W najlepszym razie jest nas tu kilkaset, bo przecież cała czteropokoleniowa Polonia w Kolumbii nie liczy więcej niż 1000 obywateli kraju nad Wisłą. Polek w Kolumbii przybywa, ale też nie wszystkie się znamy, nie wszystkie żyjemy w Bogocie, wreszcie, nie wszystkie mamy okazję blisko się ze sobą zaprzyjaźnić.

Do Kolumbii przyjezdżamy zwykle za mężczyznami, których poznajemy na całym świecie, w czym widać pewne zależności:

  1. Kolumbijczyków bardziej ciągnie do rodzinnych stron niż Polaków
  2. W polsko – kolumbijskich parach to Polki są chętniejsze do wyjazdu na drugi koniec świata. I przyjeżdża nas tu zdecydowanie więcej, niż polskich panów.

Rzadszymi powodami osiadania na stałe w Kolumbii to: kontrakt z pracy, studia, własny biznes. Warto tutaj dodać, że do Kolumbii nie przyjeżdża się „za chlebem”; żeby się dorobić i odłożyć. To zwykle kraj dla pasjonatów i najlepiej dla ludzi z pomysłem na siebie (lub firmę).

„Polki w Kolumbii” to aktualnie cała subkultura. Nie mogąc się, w obliczu Koronawirusa / kwarantanny / zamknięcia w domach, spotykać na żywo, istniejemy energicznie i z wielkim entuzjazmem, w internecie. Nadawanie komunikatów po polsku przeniosło się z trójwymiarowej przestrzeni do wirtualnej. I, jak na Polki przystało, jest tam od nas i głośno, i sporo.

Może mieć to związek z astrologicznym przesunięciem: Najjaśniejsza gwiazda konstelacji Lwa – Regulus – przeszła po ponad 2 tysiącach lat na dobre do Panny, zatem indywidualność i męska, lwia władczość również zamienia się w potrzebę dzielenia się, wspólnoty, jak i – uwaga! – żeńskości.

Niezależnie jednak od gwiazd, naszą blond siłę Polek (a w porównaniu z Kolumbijkami –  siłą rzeczy jesteśmy wszystkie blond!), widać coraz wyraźniej w małej, kolumbijskiej Polonii i mimo tego, że wszystkie pielęgnujemy kolumbijskie znajomości, ze sobą czujemy się… jak w domu.

Polki w Kolumbii to gwiazdozbiór najróżniejszych osobowości, zawodów, talentów, które na pierwszy rzut oka trudno ze sobą połączyć.

Jest wśród nas i historyczka sztuki, i ekonomistki, i projektantka wnętrz, i kilka filolożek.

Często nie znamy szczegółów naszych rodzin i kontekstu, z którego pochodzimy. W Kolumbii wszystko się wyrównuje, wszystkie startujemy z tego samego miejsca, wszystkie jesteśmy na tym samym wózku i wszystkie mamy podobne perypetie.

Często nie wiemy nawet, z jakiego miasta jesteśmy – w Kolumbii również traci to jakąkolwiek ważność. Tylko czasem wychodzą na jaw jakieś poznańskie czy warszawskie naleciałości, ale ponieważ od lat mieszkamy za granicą, operujemy raczej klasycznym językiem polskim, z powiedzonkami z poprzedniej dekady, których w stolicy pewnie nikt dawno już nie używa.

Wszystkie zostałyśmy podobnie wychowane, czytałyśmy w dzieciństwie te same ksiązki, bawiłyśmy się tymi samymi lalkami i jadłyśmy te same potrawy, więc nadajemy o podobnych sprawach i wibrujemy tymi samymi tęsknotami.

No właśnie – jedzenie. Mottem przewodnim wśród Polek w Kolumbii jest wyżywienie. Umiejętności polskich dziewcząt przechodzą najśmielsze kulinarne, kolumbijskie oczekiwania. Na grupowym czacie roi się od zdjęć suto zastawionych stołów z wszelkimi rarytasami, jakie wymyśliła ludzkość.

Na naszych stołach jest i pieczyste, i sałatki, jest focaccia, i racuchy. Zarówno polskie placki ziemniaczane, jak i smażone w głębokim tłuszczu chrupiące, kolumbijskie patacones.

Jest i wegańsko, i jest kaszanka.

Jest i tiramisu, i tort czekoladowy, ciasto z fasoli (!), a nawet i rodzimy placek drożdżowy z owocami.

Wszystko wybornie podane i palce lizać, bo Polki lubią perfekcję.

Ba, Polki w Kolumbii umieją robić… chleb. Wiemy, gdzie sprzedają najlepszą mąkę żytnią i za ile. Wiemy, jak zrobić zakwas i jak go odżywiać, nawet jak przechowywać i jak zarobić na ciasto.

Chcemy kapustę kiszoną? Proszę bardzo, nagle w piątkę szatkujemy kapustę i wymieniamy się spostrzeżeniami co do tekstury, smaku i zapachu. Psioczymy na dostępne pojemniki i na techniczne oganiczenia. Mężowie na razie jeszcze nie wyrzucają nam słoików z kapustą z domu, ale jeśli fermentujący zapach się przedłuży, albo gorzej, kiszenie wejdzie nam w nawyk, to kto wie? Kiszonki i fermentujące specjały to w Kolumbii nowość oraz nierzadko obrzydliwstwo, ponieważ sfermentowane produkty są przecież… zepsute.

Wymieniamy się kontaktami do najlepszych dostawców pomidorów, jajek, ryb, nabiału (bo w polskim domu „bez twaroga ani do proga”), a nawet do dystrybutorów kwiatków w doniczkach.

Polki wiedzą wszystko. A jeśli czegoś nie wiedzą, a chcą, to się dowiedzą.

Narzekamy na kolumbijską formę przechowywania żywności. Tutaj rozmrażanie i ponowne zamrażanie nie jest grzechem, podczas gdy dla nas to bilet na cmentarz. I kiedy którejś z nas dowiozą rozmrożone pulpy owocowe na sok, naradzamy się, co z nimi zrobić. I wyrażamy opinie, że skoro to normalne, to codziennie balansujemy tu na granicy salmonelli albo, że skoro Kolumbijczycy tak robią i jeszcze żyją, to może nas w szkołach źle uczyli. Wracając do rozmrożonego miąższu jednak: zaradna Polka, póki dobry, to zrobi z niego sok, a resztę zaprawi w słoikach i będzie miała dżem.

Bo w polskim domu nic nie może się zmarnować. Kolumbijczycy są przyzwyczajeni, że jedzenia jest w bród cały rok, a nam z kolei w genach grają: i ciężkie zimy, i jeszcze cięższe wojny. Zero waste jest zatem naszym mottem i często przekazujemy sobie pomysły, jak wykorzystać przejrzałe lub nadgryzione przez dzieci owoce, albo przechodzony jogurt.

A przede wszystkim, stoimy sa sobą murem w zmaganiach z różnicami kulturowymi. Solidarnie narzekamy na kolumbijską biurokrację, na długie i nie zawsze jasne procedury, a teraz, w narodowej kwarantannie, na sprzeczne ze sobą dekrety i polityczną telenowelę: Podczas gdy burmistrzyni Bogoty zakazała niektórym sektorom gospodarki otwierać się w czerwcu, Prezydent Kolumbii ten zakaz odwołał. Gdy burmistrzyni kazała rejestrować się w specjalnej Korona – aplikacji, zanim się wyjdzie z domu, okazało się się, że chyba nikt tego nie zrobił.

Wspieramy się więc w dobie, w której nikt nic nie wie, w której jeden zakaz wyklucza się z drugim, w której nakaz noszenia maseczek ściera się informacją, że wdycha się w niej własny CO2.

Gwarantujemy sobie odskocznię od chaosu na zewnątrz, od absurdów dookoła, od niemożności lecenia na wakacje do Polski, ponieważ lotnisko El Dorado w Bogocie zaryglowane jest do 31 sierpnia.

Polki w Kolumbii to więc dziewczyny, które w przygodzie widzą sens życia i… które lubią mieć pod górkę.

To wreszcie zwarta grupa silnych kobiet, dla których, skoro przeżyły w nieprzewidywalnej Kolumbii, to każdy inny życiowy surwiwal jest jak własnoręczny chleb z domowym masełkiem.

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Ludzie Życie w Kolumbii

Kwarantanna i kolumbijska kreatywność

Jesteśmy właśnie w sytuacji bez precedensu – w czasie globalnej kwarantanny. Na całym świecie zamknięto nas w domach. W Kolumbii – na razie – do 26 kwietnia. Restrykcje są poważne w całym kraju; podobno Kolumbia lepiej sobie radzi z wirusem niż Meksyk lub Ekwador, ludzie są posłuszni i wystraszeni stosują się do odgórnych wytycznych.

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Kolumbia dla turystów Ludzie Życie w Kolumbii

Antywirus po kolumbijsku, czyli domowe sposoby na dezynfekcję

W ciągu ostatnich tygodni w mediach słychać właściwie jedną wiadomość: #coronavirus. Na długo wirus zdawał się być daleko z Kolumbii, ale w międzyczasie już przyjechał z Włoch i strach przed rozprzestrzenieniem się go w kraju rośnie. Na domiar złego właśnie wczoraj WHO oficjalnie ogłosiła  pandemię. Na dziś w Kolumbii daleko jesteśmy od paniki, jednak dochodzą do nas słuchy o zamykaniu szkół, kin, restauracji w Europie, ba, zamykaniu granic i sklepów.

 

Kategorie
Blog o Kolumbii Ciekawostki Kolumbia dla turystów Życie w Kolumbii

Wieliczka w Kolumbii

… a właściwie to dwie Wieliczki. Łatwo dostępne z Bogoty, ponieważ są oddalone o około godziny drogi z kolumbijskiej stolicy.

Mowa tutaj o dwóch kopalniach soli: Zipaquirá i Nemocón.

To dla Kolumbijczyków bardzo ważne miejsca, wielki powód do dumy i – jedne z pierwszych atrakcji turystycznych w kraju. Obie fascynujące, obie monumentalne i – szczególnie dla nas, turystów z Polski – konieczny przystanek w Kolumbii. Powód jest jasny – musimy przecież sprawdzić, jak działają siostry naszej Wieliczki.