Kategorie
Ludzie

Egzotyczni i zimnolubni, czyli jak Kolumbijczycy widzą Polaków.

Kiedyś w USA powiedziałam, że pochodzę: „from Poland” i spotkałam się z pełną entuzjazmu reakcją: „Ah, from Holland!”. Nie, nie Holland, a niech cię komar pokąsa. Poland.

W Kolumbii, „Polonia” też sporadycznie kojarzona jest, jako „Bolonia”, ale znakomitej większości Kolumbijczyków na szczęście wiadomo, że to jednak autonomiczy, choć położony na drugim końcu świata, kraj.

Przede wszystkim, Polska uważana jest przez Kolumbijczyków za biegun zimna i bardzo dziwią się, że my Polacy, skarżymy się na wieczorny chłód w ich górskiej stolicy, Bogocie.
Chociaż dla znacznej większości Kolumbijczyków, podczas ich standardowych podróży po Europie, wschodnią granicą wyjazdu jest Berlin, a w porywach Praga, to praktycznie każdy Kolumbijczyk, który jeździł po świecie lub który mieszkał za granicą, zna kogoś z Polski i zwykle doskonale go wspomina.

Polega to zapewne między innymi na tym, że zarówno Kolumbijczyków, jak i nas, Polaków, praktycznie wszędzie jest pełno. Poza tym, wszyscy jesteśmy bardzo ciekawi świata i innych kultur oraz na szczęście mamy coraz więcej połączeń lotniczych z naszych krajów. Dodatkowo, blokowani przez wiele lat wizami Kolumbijczycy mają coraz mniej wyjazdowych restrykcji (ba! Od kilku lat Kolumbijczycy mogą bez wizy jeździć do Rosji, o czym my, obywatele UE, możemy na razie jedynie pomarzyć), a z kolei my, Polacy, według mnie, „odbijamy sobie” za naszych rodziców, którzy do lat 90 nie mogli właściwie wyjeżdżać poza granice kraju.

Poza socjo-politycznymi czynnikami wzajemnych doskonałych relacji, dochodzi jeszcze jeden, kulturowy aspekt. W mojej opinii, Polacy i Kolumbijczycy jesteśmy ogromnie kompatybilnymi narodowościami. Znam co najmniej pięćdziesiąt szczęśliwych polsko–kolumbijskich par. Znajomi Kolumbijczycy twierdzą, że Polki jesteśmy najlepszą partią na świecie – mamy nie tylko blond włosy i jasną parę oczu, ale również umiemy gotować dwudaniowe obiady i zająć się domem, a do tego nie boimy się ciężkiej pracy, przy czym praca i generowanie dochodów to w Kolumbii wartość nadrzędna.
Znajoma Kolumbijka mówi, że nigdy nie zaznała tyle ciepła, co goszcząc w polskim domu. No cóż, obie nacje jesteśmy rodzinni, gościnni i spontaniczni, więc nie przez przypadek ciągniemy do siebie jak misie do miodu.

Polskie pochodzenie wzbudza kolumbijskie zainteresowanie. Polacy to dla Kolumbijczyków pracowity i egzotyczny naród, a Kolumbijczycy uwielbiają dowiadywać się o nowych kulturach. Dlatego chętnie pytają, jak w Polsce spędzamy święta oraz czy nasz język podobny jest do angielskiego i czy trudno się go nauczyć. Proszą, abyśmy powiedzieli „coś” po polsku (a my zwykle nie wiemy, czym to „coś” ma być), a gdy powiemy „dzień dobry”, to zwykle rozumieją to, jako „gin doble” i rozpoczyna się przednia zabawa.

Kręcą z niedowierzaniem głową, gdy po raz kolejny tłumaczymy różnicę między słowami: „proszę” a „prosię”, ponieważ dla kolumbijskiego ucha brzmią one dokładnie tak samo. Z niedowierzaniem słuchają niewiarygodnego nagromadzenia spółgłosek w polskich słowach; bo przecież, jak zresztą wszystkie hiszpańskojęzyczne osoby, mają problem z wymówieniem już dwóch spółgłosek, gdy występują bezpośrednio po sobie.

Chociaż informacje o Polsce nie docierają tu często, nasz kraj jest tu znany i ceniony. Nie ma Kolumbijczyka, który by nie uśmiechnął się na wspomnienie papieża Jana Pawła II. Karol Wojtyła jest dla nich do dziś nieprześcignionym przykładem człowieka i często Polacy jesteśmy utożsamiani z jego wartościami. Kolumbijczycy w większości też pamiętają i współczują, że Polska była bardzo poszkodowanym krajem podczas wojen ubiegłego stulecia.

Poza tym, Kolumbijczycy rejestrują każdy szczegół światowego futbolu in największą niespodzianką był dla mnie pewien taksówkarz, który rozpromienił się na myśl o Polsce i zaczął wymieniać piłkarskie wyczyny Grzegorza Lato w latach 70. Pamiętam doskonale, że tego samego wieczoru zgłębiłam biografię polskiego bohatera piłki nożnej, aby wybrnąć z zakłopotania i dorównać kolumbijskiej wiedzy ogólnej o moim własnym kraju. Bo egzaminu z życiorysu Grzegorza Lato naprawdę się w Kolu mbii nie spodziewałam.