Kategorie
Mama w Kolumbii

Imiona i nazwiska w Kolumbii

A zatem mamy dziecko w drodze.  Malec to na pewno malec; pani doktor należycie zaglądnęła mu pod spódnicę.

Już od trzeciego miesąca wszystkie znaki na niebie i na USG wskazywały na to, że będzie to Młodzieniec  i na niego zaczęliśmy się przygotowywać, kupując w miarę możliwości nie-różowe ubranka bez tęczowych jednorożców.

A skoro już niepodważalnie wiemy, że to chlopiec, to teraz z wielką powagą możemy dokończyć dzieła wybierania imienia. Jak wybrać idealne imię dla chłopca? Okazuje się bowiem (i kto się z tym zgadza – ręka w górę), że na całym świecie brakuje imion dla chłopców, które byłyby jednocześnie dźwięczne, poważne i słodkie.

Zawsze bronię naszego polskiego systemu imiennictwa, w którym każde imię ma przynajmniej trzydzieści dziewięć zdrobnień. Imion, które rosną razem z dziecięciem, więc mały Kubuś staje się dojrzałym Jakubem, natomiast Staś –panem Stanisławem.

Rzecz inaczej dzieje się w Kolumbii, gdzie imię Basia jest zupełnie odrębne od Barbary, Asia od Joanny, że też o Oli i o Aleksandrze nie wspomnę. Miguel zostaje Miguelem, chyba, że pieszczotliwie doda mu się sufiks „Miguelito”. Niewielkimi wyjatkami są Alberto – Beto, Francisco – Paco czy Jesus – Chus. Są to jednak raczej hiszpańskie wpływy, ponieważ nawet tak popularne iberyjskie imię jak Jesus w Kolumbii raczej rzadko się spotyka.

W Kolumbii wciąż jeszcze popularna jest tradycja nadawania imienia chłopcom po dziadku lub po ojcu, prawdopodobnie po to, aby przedłużyć rodowód.  Jeśli więc dziadek był Carlos Alberto, to ojciec jest Carlos Alberto, a i pierworodny syn będzie Carlos Alberto juniorem.

W pierwszej instancji nie miałabym nic przeciwko tej tendencji, jednak studiując dość intensywnie w ostatnich latach wpływ drzewa genealogicznego na nasze podświadome zachowanie w życiu, wolę zapobiec wszelkim konsekwencjom tej strategii.  Jak się okazuje bowiem, syn nazwany po ojcu / dziadku, podswiadomie identyfikuje sie z ojcem / dziadkiem i powiela nie tylko te same doświadczenia w życiu, ale często również i życiową ścieżkę. Reagując na imię z rodzinnego recyklingu, reaguje na nie  – no właśnie – również w imieniu swojego ojca lub dziadka. A chodzi przecież o to, aby latorośl we wszelkich aspektach życia miała wolność reagować na swój własny sposób.

Po wykluczeniu Miguela zatem następuje odysea wybierania imienia. To bardzo ciekawa, ale czasami żmudna praca. Szczerze podziwiam rodziców, którzy od początku wiedzą, jak nazwą swoje dziecię.

W polsko – kolumbijskiej rodzinie, jak w każdej mieszanej rodzinie, szczególnie pod uwagę należy brać nie tylko brzemieniem z nazwiskiem, ale również uniwersalność imienia w wymowie i w zapisie. Mały Żywisław w Kolumbii nie będzie miał łatwego życia; ba,  raczej nie będzie chciał wyjeżdżać poza granice Polski. A Kevin to już ani z polską, ani z kolumbijską kulturą się nie komponuje.

Idziemy więc dalej. W ciagu ostatnich trzech miesięcy przerobiłam chyba wszystkie imienne kalendarze, przerobiłam Augustyna, Konstantyna, Svena, Eryka, Borysa i Iwana (ciekawostka: Ivan i Vladimir to w Kolumbii całkiem populare imiona). Innymi słowy, przeszłam przez mitologię skandynawską, przez Celtów, zahaczyłam o Islandię, o imiona rosyjskie, serbskie, chorwackie. Upierając się przy imieniu słowiańskim, przekopałam wszelkie imienniki polskie, ale jedynym imieniem uniwersalym w zapisie, po przejściu przez Bożydarów i Biezdziadów, to Bogdan (a w końcu nie mam zamiaru wydać na świat sześćdziesięciolatka).

Przerobiłam bez skutku średniowiecze i XX lecie międzywojenne i przywołałam nawet rycerzy Okrągłego Stołu króla Artura. Niestety, mój ulubiony Sir Tristan, z pamiętnego romansu „Tristan i Izolda”, napotkał tylko na przerażony wzrok Miguela i już wiem, że nie będziemy mieli ani Tristana, ani Lancelota.

Miguel jest zadziwiająco spokojny, jesli chodzi o imię i mówi, że imię samo przyjdzie. Że nam się przyśni. Zobaczymy więc, co przyjdzie i też kiedy.

Tymczasem jedyne imiona, w które jeszcze nie poszłam, to imiona biblijne i uważam je za ostatnią deskę ratunku, bo małego Ezechiela szczerze sobie nie wyobrażam.

A imię przecież ma mnie zachęcać do używania wyłącznie języka polskiego, na rodzicach na emigracji bowiem spoczywa niełatwa odpowiedzialność przekazania własnego języka i kultury.

 

PS. W Kolumbii ciężki orzech do zgryzienia polega również na tym, że w świetle kolumbijskiego prawa dziecko musi się nazywać w pierwszej kolejności po ojcu, a w drugiej – po mamie. Sama idea nazwisk łączonych jest całkiem sprawiedliwa. Gorzej, jeśli polska mama nazywa się Kowalska – ponieważ syn odziedziczy po niej również końcówkę „a”. Gdyby bowiem został Kowalski, to są to dwa zupełnie różne nazwiska i mama mogłaby mieć problem z odebraniem mojego własnego dziecka z przedszkola. W tej sytuacji będziemy się więc po czasie się ubiegać w Polsce o adaptację nazwiska syna do płci, choć toż to przecież skandal mącić mu od urodzenia w tożsamości.

Najważniejsze jednak, aby sobie w dżunglii imion i przepisów dać radę. I znaleźć złoty środek.

Jak to zwykle zresztą w Kolumbii bywa.  🙂

2 odpowiedzi na “Imiona i nazwiska w Kolumbii”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *