Kategorie
Ciekawostki

Co takiego przywieźć z Kolumbii?

Oto najważniejsze skarby Kolumbii, bez których nie może obyć się żadna powrotna walizka.
Będzie Wam w domu nie tylko pachniało i smakowało Kolumbią, ale również efekt Wow wśród znajomych i sąsiadów – murowany!

Kategorie
Życie w Kolumbii

Cała prawda o Bogocie

Urok Bogoty zaczyna się od tego, że położona jest w wysokich Andach, aż na 2600 metrów bliżej gwiazd. Ta duża wysokość sprawia, że miasto ma niewiele wspólnego z tropikalnym klimatem, którego oczekuje się zwykle od miast Ameryki Południowej. Powietrze w Bogocie jest rzadkie, więc przez kilka pierwszych dni może Wam brakować tchu nawet podczas zwykłego chodzenia, słońce potrafi być ostre i palące, natomiast w nocy można wręcz nieźle zmarznąć, ponieważ temperatura czasem spada do 10 stopni Celsjusza.

Bogotańczycy z dumą mówią, że w ich mieście w ciągu jednego dnia można doświadczyć aż 4 pór roku, ponieważ pogoda jest bardzo zmienna, a czasami nawet sypie grad.

Jedno jest pewne – Bogota jest wiecznie zielona – tak samo w maju, jak i w lutym – a miasto rozwija się bardzo dynamicznie i jest otwarte na wszelkie nowe wpływy i tendencje.

Bogota narodziła się u stóp Monserrate, gdy w 1538 roku hiszpański konkwistador Gonzalo Jimenez de Quesada przybył tu ze swoim zdziesiątkowanym wojskiem. Przyszła stolica Kolumbii wyglądała wtedy jeszcze bardzo niewinnie i dziewiczo: W pierwszej kolejności Bogota składała się z 12 chat, 1 kościoła i małego ryneczku. Okolica była zielona, istniały parcele upraw i hodowle zwierząt, a wzgórza spełniały funkcję strategiczego punktu obserwacyjnego w ochronie przez Indianami i zaopatrywały przyszłą stolicę Kolumbii w ważny surowiec – drewno. Chaty zbudowane były z gliny i drewnianej struktury, czyli bahereque, a ta plastyczna konstrukcja, to potwierdzają dzisiejsi architekci, sprawdza się doskonale na tym sejsmicznie aktywnym terenie.

I teraz najważniejsze: Dlaczego ta Bogota powstała właśnie tutaj???

Kto przy zdrowych zmysłach założył osadę tak wysoko w Andach, gdzie jest mało tlenu, panuje ostry, górski klimat, no i gdzie nie ma w pobliżu żadnej większej rzeki, potrzebnej do transportu żywności i ludzi? Przecież najbliższa rzeka, Rio Magdalena , oddalona jest o 150 km stąd, a więc dosłownie za 7 górami i 7 lasami i jeszcze 100 lat temu oznaczało to wielodniową wędrówkę typu survival na grzbiecie konia lub muła.

A jednak istniały 4 ważne powody, które przesądziły o losach tego miasta:

  1. Po pierwsze, primo, nie ma tutaj owadów, przenoszących tropikalne choroby. Żaden śmiercionośny komar nie przezyje długo tak wysoko w górach. W klimacie, gdzie temperatura w ciągu dnia wynosi maksymalnie 25 stopni, a w ciągu nocy może spaść poniżej 12, nie ma więc ryzyka malarii ani żółtej febry, które dziesiątowały Hiszpanów w niżej położonych miastach.
  2. Po drugie, primo, Hiszpanie mogli tutaj uprawiać znane sobie zboża i warzywa, tak jak pszenica czy kapusta. Pamiętajmy, że egzotyczne produkty jak np. Ziemniaki, nie wzbudzały zaufania Hiszpanów i ze względu na swój nieapetyczny wygląd i na początku były kojarzone z trucizną.

Za to nasze „zimnolubne” rośliny jak np. Ttuskawki, od początku świetnie dawały się uprawiać i przypominały Hiszpanom rodzinne strony. A do tego, ponieważ w Andach nigdy nie ma zimy, rosną przez okrągły rok.

  1. Po trzecie, primo, nareszcie można był tutaj archiwizować papier. W tropikalnej, wilgotnej i parnej Cartagenie na wybrzeżu Atlantyku, kroniki o podbojach nowych ziem Korony Hiszańskiej w krótkim czasie niemal rozpadały się w rękach, natomiast sucha i chłodna Bogota gwarantowała przechowanie archiwów dla przyszłych pokoleń.
  2. I najważniejszy, strategiczny powód – władza i bogactwo. U stóp Monserrate żyły plemiona Indian Muisca y Chibcha, które walczyły o swoje wpływy. Gdy

Gonzalo Jimenez de Quesada w odległej o 900 km Cartagenie po raz pierwszy usłyszał

legendę El Dorado, czyli o złotem i szmaragdami płynącej krainie Indian, postanowił wykorzystać ich lokalny konflikt, aby zdobyć bogactwo i chwałę.

Razem z kilkuset żołnierzy wyruszył więc z Cartageny do Bogoty, płynąc najpierw Rzeką Magdalena, a później przedzierając się przez złowrogie Andy. W trudach podróży wymarła większość śmiałków z tej wyprawy, a do Bogoty przybyło ich raptem 40. I to ta garstka 40 żołnieży wykorzystała wewnętrzne spory Indian i rozpanoszyła się na ich terenach.

Wtedy, osada Indian nosiła nazwę BACATA, do niej natomiast dodano SANTA FE i powstała dzisiejsza nazwa Santafe de Bogota.

Dziś Santafe de Bogota szczyci się ponad 3 % wzrostem gospodarczym i napływają tu fale ludzi z prowincji, z innych miast i z innych krajów.

Bogota, choć chłodna, jest wesoła, gościnna i pełna temperamentu.

O pogodowe kaprysy jedak tu nietrudno sugerujemy Wam 4 sprawdzone środki na wszelkie pogodowe anomalie:

  1. Krem z filtrem i nakrycie głowy
  2. Ubranie na cebulkę. Szczególnie rekomenduję wiekopomne ponczo, czyli ręcznie tkaną, wełnianą, kolumbijską RUANĘ, która jeszcze do całkiem niedawna była standardowym elementem garderoby w karpryśnych Andach.
  3. Parasol noś i przy pogodzie. Ochroni przed deszczem i nie tylko – Kolumbijki rozkładają parasole, kiedy najostrzej świeci południowe słońce. Dbające o urodę Bogotanki wiedzą, że słońce może wywołać plamy na ich skórze, a parasolem można się od nich doskonale ustrzec.
  4. Nie ma lepszego środka na chorobę wysokościową – SOROCHE, niż stary sposób Indian – herbatka z liści koki, która od tysięcy lat polaga Indianom w uprawie ziemi wysko w górach.

Jak widać, Bogota ma dla Was w zanadrzu całe mnóstwo niespdzianek.

A zobaczyć ją możecie na pierwszym video Polki w Kolumbii:

https://www.youtube.com/watch?v=bJCaJmgfmmw

Do zobaczenia!

Kategorie
Ludzie

Przykazanie 11. Pozory mylą.

Bank w Bogocie. Samo południe. Zwykły wtorek i zwykła kolejka na trzydzieści osób, ponieważ krótsze kolejki w kolumbijskich bankach zdarzają dosyć rzadko. Otwarta jest tylko jedna kasa, gdyż południe to pora obiadowa, a w porę obiadową, jak możecie się domyślić, wszyscy kasjerzy – jedzą obiad. No, a że w Kolumbii obiad to godzina święta, to jest to godny poszanowania argument, którego żaden czekający w kolejce klient banku nie śmie nawet podważyć.

W tych okolicznościach przyrody widzę panią z wyraźnym, ciążowym brzuchem, która stoi tuż przede mną na szarym końcu wylewającego się z banku więżyka. Niesiona przypływem dobrego serca i woli niesienia pomocy bliźniemu, dotykam więc delikatnie jej ramienia i mówię: „Proszę pani, niech pani przejdzie bezpośrednio do kasy, aby obsłużono panią w pierwszej kolejności. W ciąży to przecież bardzo niewskazane, aby tak długo stać”. Podejrzewam, że w moim głosie brzmiał taki dramat, ze równie dobrze mogłam wykrzyknąć zdanie: „Proszę pani, ja na tym tonącym Titaniku już pozostanę, ale pani niechże ratuje siebie i nasze przyszłe pokolenie!”.

Prawdopodobnie oczekiwałam, że będzie to dla nas obu miły akcent dnia, a tutaj pani, zamiast zaplanowanego uśmiechu, spojrzała na mnie wzrokiem, który życzył, aby mi w drewnianym kościele (conamjniej) cegła na głowę spadła i przecedziła przez zęby, że w ŻADNEJ CIĄŻY NIE JEST.

Hmmm. W Kolumbii zdarzają się czasem trzęsienia ziemi, ale akurat w momencie, gdy desperacko potrzebujesz, aby cię cokolwiek pochłonęło, jak na złość nic się nie dzieje.

Cóż tu więc zrobić? Jako spontaniczna Polka w Kolumbii i jednocześnie blondynka, dla ratowania sytuacji, ruchem barokowej damy dotknęłam więc policzka i zatrzepotałam rzęsami: „ Och, co za niespodzianka, bo ja właśnie w ciąży jestem i tak jakoś szóstym zmysłem poczułam, że możemy być w tej samej sytuacji”.
I zamilkłam na zawsze, czując, że nic nie mówiąc, czasami nawet i wdzięczniej wyglądam.

Oto przykazanie numer 11: Nigdy nie zakładaj, że to co widzisz, jest właśnie takie, jakie jest.

Bo potencjalne konsekwencje to: a). Wstyd i hańba. b). Sama wmówiłam sobie dziecko w brzuch. c). Pani, która dokładnie dzisiaj od południa jest na diecie. d). Właśnie idę zaszyć się pod kołdrę.

Spokojnych snów.

Kategorie
Ludzie

Egzotyczni i zimnolubni, czyli jak Kolumbijczycy widzą Polaków.

Kiedyś w USA powiedziałam, że pochodzę: „from Poland” i spotkałam się z pełną entuzjazmu reakcją: „Ah, from Holland!”. Nie, nie Holland, a niech cię komar pokąsa. Poland.

W Kolumbii, „Polonia” też sporadycznie kojarzona jest, jako „Bolonia”, ale znakomitej większości Kolumbijczyków na szczęście wiadomo, że to jednak autonomiczy, choć położony na drugim końcu świata, kraj.

Przede wszystkim, Polska uważana jest przez Kolumbijczyków za biegun zimna i bardzo dziwią się, że my Polacy, skarżymy się na wieczorny chłód w ich górskiej stolicy, Bogocie.
Chociaż dla znacznej większości Kolumbijczyków, podczas ich standardowych podróży po Europie, wschodnią granicą wyjazdu jest Berlin, a w porywach Praga, to praktycznie każdy Kolumbijczyk, który jeździł po świecie lub który mieszkał za granicą, zna kogoś z Polski i zwykle doskonale go wspomina.

Polega to zapewne między innymi na tym, że zarówno Kolumbijczyków, jak i nas, Polaków, praktycznie wszędzie jest pełno. Poza tym, wszyscy jesteśmy bardzo ciekawi świata i innych kultur oraz na szczęście mamy coraz więcej połączeń lotniczych z naszych krajów. Dodatkowo, blokowani przez wiele lat wizami Kolumbijczycy mają coraz mniej wyjazdowych restrykcji (ba! Od kilku lat Kolumbijczycy mogą bez wizy jeździć do Rosji, o czym my, obywatele UE, możemy na razie jedynie pomarzyć), a z kolei my, Polacy, według mnie, „odbijamy sobie” za naszych rodziców, którzy do lat 90 nie mogli właściwie wyjeżdżać poza granice kraju.

Poza socjo-politycznymi czynnikami wzajemnych doskonałych relacji, dochodzi jeszcze jeden, kulturowy aspekt. W mojej opinii, Polacy i Kolumbijczycy jesteśmy ogromnie kompatybilnymi narodowościami. Znam co najmniej pięćdziesiąt szczęśliwych polsko–kolumbijskich par. Znajomi Kolumbijczycy twierdzą, że Polki jesteśmy najlepszą partią na świecie – mamy nie tylko blond włosy i jasną parę oczu, ale również umiemy gotować dwudaniowe obiady i zająć się domem, a do tego nie boimy się ciężkiej pracy, przy czym praca i generowanie dochodów to w Kolumbii wartość nadrzędna.
Znajoma Kolumbijka mówi, że nigdy nie zaznała tyle ciepła, co goszcząc w polskim domu. No cóż, obie nacje jesteśmy rodzinni, gościnni i spontaniczni, więc nie przez przypadek ciągniemy do siebie jak misie do miodu.

Polskie pochodzenie wzbudza kolumbijskie zainteresowanie. Polacy to dla Kolumbijczyków pracowity i egzotyczny naród, a Kolumbijczycy uwielbiają dowiadywać się o nowych kulturach. Dlatego chętnie pytają, jak w Polsce spędzamy święta oraz czy nasz język podobny jest do angielskiego i czy trudno się go nauczyć. Proszą, abyśmy powiedzieli „coś” po polsku (a my zwykle nie wiemy, czym to „coś” ma być), a gdy powiemy „dzień dobry”, to zwykle rozumieją to, jako „gin doble” i rozpoczyna się przednia zabawa.

Kręcą z niedowierzaniem głową, gdy po raz kolejny tłumaczymy różnicę między słowami: „proszę” a „prosię”, ponieważ dla kolumbijskiego ucha brzmią one dokładnie tak samo. Z niedowierzaniem słuchają niewiarygodnego nagromadzenia spółgłosek w polskich słowach; bo przecież, jak zresztą wszystkie hiszpańskojęzyczne osoby, mają problem z wymówieniem już dwóch spółgłosek, gdy występują bezpośrednio po sobie.

Chociaż informacje o Polsce nie docierają tu często, nasz kraj jest tu znany i ceniony. Nie ma Kolumbijczyka, który by nie uśmiechnął się na wspomnienie papieża Jana Pawła II. Karol Wojtyła jest dla nich do dziś nieprześcignionym przykładem człowieka i często Polacy jesteśmy utożsamiani z jego wartościami. Kolumbijczycy w większości też pamiętają i współczują, że Polska była bardzo poszkodowanym krajem podczas wojen ubiegłego stulecia.

Poza tym, Kolumbijczycy rejestrują każdy szczegół światowego futbolu in największą niespodzianką był dla mnie pewien taksówkarz, który rozpromienił się na myśl o Polsce i zaczął wymieniać piłkarskie wyczyny Grzegorza Lato w latach 70. Pamiętam doskonale, że tego samego wieczoru zgłębiłam biografię polskiego bohatera piłki nożnej, aby wybrnąć z zakłopotania i dorównać kolumbijskiej wiedzy ogólnej o moim własnym kraju. Bo egzaminu z życiorysu Grzegorza Lato naprawdę się w Kolu mbii nie spodziewałam.